piątek, 13 grudnia 2013

Oszczędzacz nr 3: ROZMRAŻANIE

Jeśli coś rozmrażamy (np. mięso z lodówki na obiad) warto wyjąć je odpowiednio wcześnie z zamrażalnika i położyć w lodówce - wtedy rozmrażająca się tam żywność sprawi, że lodówka będzie zużywać mniej energii, co skutkuje mniejszym rachunkiem za prąd. Niezbyt dobrym pomysłem jest rozmrażanie w mikrofalówce - wiem, że jest to metoda najszybsza, ale nie jest ani tania ani zdrowa. Jeśli chcemy rozmrozić coś szybko, warto zrobić  to np. na parze w naczyniu na kuchence gazowej.
Warto również zadbać o to, żeby nasz zamrażalnik co jakiś czas rozmrażać. Zwisające ze ścianek sople lodu to ukryci złodzieje naszego prądu - pozbądź się ich czymprędzej.


wtorek, 10 grudnia 2013

Oszczędzacz nr 2: CZAJNIK

Czajnik mimo swojej niepozorności również może generować niepotrzebne koszty. Aby ich uniknąć stosuję dwa rozwiązania:
Po pierwsze, przerzuciłam się z czajnika elektrycznego na gazowy. Gaz jest dużo tańszy od prądu, poza tym w moim bloku podciągnięty jest gaz ziemny za który płacę opłatę abonamentową bez względu na to czy z niego korzystam czy też nie. W związku z tym jeśli coś jest możliwe do zrobienia na gazie to staram się z tej możliwości korzystać.
Po drugie, jeśli mam ochotę na filiżankę kawy to nie wstawiam pełnego czajnika lecz tylko tyle wody, ile jest mi potrzebne. Gotowanie dwóch litrów wody tylko po to, żeby 1,5 litra sobie potem leżało i stygło to strata prądu/gazu oraz wody (zwłaszcza gdy masz w zwyczaju wylewać zawartość czajnika przed każdym nabraniem wody). Jeśli już zdarzy mi się nie wykorzystać wody z czajnika, wtedy po jej wystygnięciu przelewam ją sobie do butelki po wodzie mineralnej. Dostępne na rynku wody źródlane są przypuszczalnie jeszcze gorszej jakości a kosztują. Dzięki temu mam zapas wody, który mogę wziąć sobie np. na siłownię lub rozmieszać z koncentratem tworząc smaczny napój. 
Być może na pierwszy rzut oka takie oszczędzanie wydaje się mało efektywne, ale w dłuższej perspektywie, gdy przemnożymy sobie tą ilość wody i prądu na przykład przez liczbę dni w roku okaże się, że zaoszczędziliśmy na jakiś fajny weekendowy wypad. Warto, co? ;)

p.s. zdjęcie pożyczone z zapieczlotych.blogspot.com

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Oszczędzacz nr 1: OGRZEWANIE

Ogrzewanie mieszkania stanowi pokaźną część płaconego czynszu. Gdy przeprowadziłam się do swojego M2 (z zamontowanymi podzielnikami) wysokość opłaty ryczałtowej "za kaloryfery" powaliła mnie na kolana. Popytałam w spółdzielni i dowiedziałam się, że jako nowemu lokatorowi wysokość tej zaliczki obliczona została według średniej zużycia wszystkich mieszkańców. Postanowiłam więc rozpocząć nierówną walkę z kosztami ogrzewania:

Po pierwsze, za każdym kaloryferem na ścianie umieściłam podkładkę z folii aluminiowej na cienkim styropianie (ostatnio widziałam w Tesco 10 metrów tej materii w cenie niecałych 40 zł).
Po drugie, postanowiłam wykorzystać darmowe źródła ciepła w postaci rur przebiegających przez mieszkanie. W moim przedpokoju obok drzwi wejściowych przebiega duża ciepła rura. Niestety poprzedni właściciele mieszkania zabudowali ją gipsowymi ściankami pozbawiając się w ten sposób ogromnej ilości ciepła. Wpadłam jednak na pomysł: wywierciłam dużo małych, okrągłych otworków w których zamontowałam kratki wentylacyjne. Dzięki temu jest i ciepło, i ładnie. Ciepło to rozchodzi się po kuchni, dzięki czemu mój kuchenny kaloryfer po dziś dzień stoi nieużywany.
Po trzecie nigdy, ale to przenigdy nie otwieram okien gdy mam włączony kaloryfer. Przez takie działanie generują się największe koszty. Pomijając fakt że jest to bez sensu, powiewy zimnego powietrza wpływają na to, że licznik na kaloryferach "bije" szybciej. Proszę mi wierzyć na słowo że tak naprawdę jest.
Po czwarte, gdy wychodzę z domu, wyłączam wszystkie kaloryfery. Wbrew obawom "grzejnikofilów" nic mi jeszcze nie zamarzło, nie zgniło, nie zniszczyło się ani nie odpadło. Ogrzanie mieszkania po powrocie to kwestia kilkunastu minut, a oszczędność naprawdę spora, chyba warto więc chwilę pomarznąć.
Po piąte, nie grzeję w pomieszczeniach w których nie planuję przebywać. Jeśli wiem, że będę kąpać się wieczorem trochę szkoda trzymać kaloryfer w łazience ciepły przez cały dzień. Zwłaszcza, że zwykle systemy wentylacyjne sprawiają, że to ciepło nie utrzymuje się zbyt długo. 
Po szóste, uszczelniłam okna. Jeśli nie ma mnie w domu lub gdy jest ciemno, zasuwam rolety. Dzięki temu ciepło w mieszkaniu dłużej się trzyma, ponadto temperatura po wyłączeniu kaloryferów nie spada tak bardzo jak przy odsłoniętych oknach. Dobrze sprawdzają się też grube zasłony lub powieszony na żabkach kocyk. 
Po siódme, nie zasłaniam kaloryfera firankami, zasłonami ani czymkolwiek innym. W okresie grzewczym moje okno ubrane jest "na zimowo", pamiętam jednak o tym, żeby na czas gdy kaloryfer jest ciepły podwinąć wszystkie te warstwy i położyć je na parapecie. Dzięki temu ciepło trafia bezpośrednio do wnętrza mieszkania. Jeśli mamy jakieś meble, które blokują dostęp do kaloryfera, warto przemyśleć przemeblowanie.
Po ósme, jeśli w pokoju jest już ciepło - wyłączam kaloryfer. Włączam go ponownie kiedy temperatura zaczyna spadać.
Po dziewiąte, w nocy zmniejszam ogrzewanie. Niezdrowo jest spać w zbyt wysokich temperaturach, zwłaszcza że i tak jesteśmy przykryci ciepłą kołderką. Oszczędność to w tym przypadku korzyść dodatkowa.



Efekty zastosowanych rozwiązań przeszły moje najśmielsze oczekiwania - po odczytach liczników na zakończenie pierwszego roku miałam taką nadpłatę, że przez pół roku nie musiałam płacić czynszu. Przeliczenie jego wysokości na podstawie bieżącego zużycia sprawiło, że kolejne czynsze były o prawie 200 zł niższe niż pierwotnie. Tak więc bardzo niewielkim nakładem oszczędzam rocznie prawie dwa tysiące złotych. Fajnie, co? ;)

sobota, 7 grudnia 2013

Dzień dobry!

Witam serdecznie na moim blogu. To może na początek o mnie.
Jestem zawodowym finansistą i inwestorem. Krótko mówiąc, zajmuję się pomnażaniem pieniędzy swoich i powierzonych. Zarówno wykonywana praca jak i wcześniejsze doświadczenia samodzielnego biedno-studenckiego życia nauczyły mnie szacunku do pieniądza. Dlaczego codziennie zdumiewa mnie to, jak duże kwoty są codziennie tracone zupełnie i totalnie niepotrzebnie. Postanowiłam więc wnieść swój wkład do optymalizacji naszych ograniczonych zasobów i założyć bloga, w którym opowiem jak udało mi się ograniczyć koszty mojego gospodarstwa domowego do niezbędnego minimum. Mam nadzieję, że przedstawione przeze mnie sposoby zainspirują Was do oszczędzania, a potem - kto wie - może do inwestowania (o czym piszę na moim kolejnym blogu).

Zapraszam do lektury i do dzielenia się swoimi spostrzeżeniami.

Pozdrawiam,
Marta