poniedziałek, 9 grudnia 2013

Oszczędzacz nr 1: OGRZEWANIE

Ogrzewanie mieszkania stanowi pokaźną część płaconego czynszu. Gdy przeprowadziłam się do swojego M2 (z zamontowanymi podzielnikami) wysokość opłaty ryczałtowej "za kaloryfery" powaliła mnie na kolana. Popytałam w spółdzielni i dowiedziałam się, że jako nowemu lokatorowi wysokość tej zaliczki obliczona została według średniej zużycia wszystkich mieszkańców. Postanowiłam więc rozpocząć nierówną walkę z kosztami ogrzewania:

Po pierwsze, za każdym kaloryferem na ścianie umieściłam podkładkę z folii aluminiowej na cienkim styropianie (ostatnio widziałam w Tesco 10 metrów tej materii w cenie niecałych 40 zł).
Po drugie, postanowiłam wykorzystać darmowe źródła ciepła w postaci rur przebiegających przez mieszkanie. W moim przedpokoju obok drzwi wejściowych przebiega duża ciepła rura. Niestety poprzedni właściciele mieszkania zabudowali ją gipsowymi ściankami pozbawiając się w ten sposób ogromnej ilości ciepła. Wpadłam jednak na pomysł: wywierciłam dużo małych, okrągłych otworków w których zamontowałam kratki wentylacyjne. Dzięki temu jest i ciepło, i ładnie. Ciepło to rozchodzi się po kuchni, dzięki czemu mój kuchenny kaloryfer po dziś dzień stoi nieużywany.
Po trzecie nigdy, ale to przenigdy nie otwieram okien gdy mam włączony kaloryfer. Przez takie działanie generują się największe koszty. Pomijając fakt że jest to bez sensu, powiewy zimnego powietrza wpływają na to, że licznik na kaloryferach "bije" szybciej. Proszę mi wierzyć na słowo że tak naprawdę jest.
Po czwarte, gdy wychodzę z domu, wyłączam wszystkie kaloryfery. Wbrew obawom "grzejnikofilów" nic mi jeszcze nie zamarzło, nie zgniło, nie zniszczyło się ani nie odpadło. Ogrzanie mieszkania po powrocie to kwestia kilkunastu minut, a oszczędność naprawdę spora, chyba warto więc chwilę pomarznąć.
Po piąte, nie grzeję w pomieszczeniach w których nie planuję przebywać. Jeśli wiem, że będę kąpać się wieczorem trochę szkoda trzymać kaloryfer w łazience ciepły przez cały dzień. Zwłaszcza, że zwykle systemy wentylacyjne sprawiają, że to ciepło nie utrzymuje się zbyt długo. 
Po szóste, uszczelniłam okna. Jeśli nie ma mnie w domu lub gdy jest ciemno, zasuwam rolety. Dzięki temu ciepło w mieszkaniu dłużej się trzyma, ponadto temperatura po wyłączeniu kaloryferów nie spada tak bardzo jak przy odsłoniętych oknach. Dobrze sprawdzają się też grube zasłony lub powieszony na żabkach kocyk. 
Po siódme, nie zasłaniam kaloryfera firankami, zasłonami ani czymkolwiek innym. W okresie grzewczym moje okno ubrane jest "na zimowo", pamiętam jednak o tym, żeby na czas gdy kaloryfer jest ciepły podwinąć wszystkie te warstwy i położyć je na parapecie. Dzięki temu ciepło trafia bezpośrednio do wnętrza mieszkania. Jeśli mamy jakieś meble, które blokują dostęp do kaloryfera, warto przemyśleć przemeblowanie.
Po ósme, jeśli w pokoju jest już ciepło - wyłączam kaloryfer. Włączam go ponownie kiedy temperatura zaczyna spadać.
Po dziewiąte, w nocy zmniejszam ogrzewanie. Niezdrowo jest spać w zbyt wysokich temperaturach, zwłaszcza że i tak jesteśmy przykryci ciepłą kołderką. Oszczędność to w tym przypadku korzyść dodatkowa.



Efekty zastosowanych rozwiązań przeszły moje najśmielsze oczekiwania - po odczytach liczników na zakończenie pierwszego roku miałam taką nadpłatę, że przez pół roku nie musiałam płacić czynszu. Przeliczenie jego wysokości na podstawie bieżącego zużycia sprawiło, że kolejne czynsze były o prawie 200 zł niższe niż pierwotnie. Tak więc bardzo niewielkim nakładem oszczędzam rocznie prawie dwa tysiące złotych. Fajnie, co? ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz